Po długiej dwumiesięcznej przerwie od wędkarstwa w końcu znaleźliśmy czas na zasiadkę. Jezioro Mały Szwałk to woda o powierzchni około 71 ha, głębokości maksymalnej 8 metrów i średniej 4 metry. Zarezerwowaliśmy stanowisko nr 6, ponieważ byliśmy tam już wiosną i te miejsce bardzo nam się spodobało. Najbliższy wolny termin był na następny weekend. Po sprawdzeniu pogody długoterminowej zapowiadało się obiecująco, brak deszczu co w tym przypadku jest ważnym czynnikiem ponieważ na "szóstkę" trzeba dopłynąć łódką. W weekend poprzedzający wyjazd udaliśmy się na jedną noc na wodę położoną w okolicy. Taki wyjazd dobrze nam zrobił bo wiedzieliśmy co trzeba będzie uzupełnić na następną zasiadkę. Wieczorem został złowiony amur około 4.5 kg a nocą temperatura spadła poniżej zera, sygnalizatory milczały jak zabite.
Na rybach spotkaliśmy kolegę po kiju karpiarza Mariusza i Tomka którzy gdy dowiedzieli się, że jedziemy na Szwałk również chciał jechać. Lecz praca trochę mu pokrzyżowała plany bo nie mógł jechać z nami w piątek rano lecz miał dojechać wieczorem. W czwartek wieczorem zapakowaliśmy samochód po to by rano wyjechać. Piątek przywitał nas słoneczkiem i z dobrymi humorami pojechaliśmy. Droga minęła szybko i po dotarciu na miejsce przyszedł czas na zapakowanie łódki sprzętem którego jest naprawdę dużo. Nie było fali wiec szybko dopłynęliśmy na stanowisko. Sprawne sondowanie łowiska postawienie markerów nam jak i dla kolegów którzy mieli przyjechać poźniej. Nasze markery stały w dwóch miejscach, pierwszy na górce gdzie postanowiliśmy, że położymy dwa zestawy drugi marker był na 5 metrach w odległości 10 metrów od trzcin a trzecia miejscówka była to wnęka w trzcinach. O godzinie 16.00 zestawy były już w wodzie, a my o godzinie 19 już w łóżkach.
O godzinie 21 dojechali koledzy na stanowisko obok, było już późno i poprosili mnie żebym wywiózł im zestawy. Tak wiec o 22.30 byłem już u siebie na stanowisku. Długie wyczekiwania na dźwięk sygnalizatora i jest pi pi pi , co prawda to nie odjazd ale branie, branie LINA ,który pokusił się na dwie kulki 16 mm o smaku morwa z milktoffie. Lin od razu wrócił do wody. Wywiezienie wędki, nie daleko, bo wziął z wnęki z trzcin. I do rana już nic.
Następnego dnia strasznie wiało, fale były tak duże, że wypłyniecie łódką byłoby straszną męczarnią dla rąk, pleców i w taką pogodę nie trudno o wywrotkę. Wieczorem się już uspokoiło, wywiezienie zestawów nocą to trudna sprawa szczególnie jak jesteś sam na łódce. Po wywiezieniu wszystkich naszych i kolegów wędek przystąpiliśmy do rytuału spania (Spisz a ryby same się łowią). O 23.10 obudził nas ten delikatny dźwięk naszej centralki, ryba zostaje zacięta ale niestety stoi już w trzcinach, bez zastanowienia wsiadamy do łódki i płyniemy w kierunku ryby. Udało się ją podebrać za pierwszym razem. Karp o wadze 16 kg połakomił się na dwie kulki milk-toffie po odhaczeniu trafił do worka by doczekać sesji. Ponowne wywiezienie zestawów i już do końca zasiadki nie było piśnięcia. Spędziliśmy na jezierze łącznie już 9 nocy i tej ostaniej mieliśmy branie które zaowocowało rybą,
poprzednie wyjazdy były ciężkie ponieważ nie było żadnych brań, te statystyki mówią jak jezioro Mały Szwałk jest trudnym łowiskiem.
C&R
Do zobacznia nad wodą
Karol Fiedorczuk